1966 raz jeszcze - cz.5. Mamy dość!

 

 



W piątym już tekście o The Beatles w 1966 roku przybliżę Was kolejne miesiące zespołu w 1966, chyba najbardziej dla niego traumatyczne, które zadecydowały, że zespół zaprzestał potem wyjazdów w trasy koncertowe. Beatlemania oczywiście wciąż szalała na świecie, ale muzycy przestali  już być Pieszczochami Świata, o co im w sumie chodziło, choć może nie poprzez takie wydarzenia drugiej połowy 1966 roku.  
GEORGE: W czerwcu 1966 pojechaliśmy po raz pierwszy od 1962 roku do Hamburga. Najpierw zagraliśmy koncerty w Monachium i Essen a potem wsiedliśmy w pociąg do Hamburga... Hamburg kojarzył mi się i dobrze i źle. Dobre było to, że przyjeżdżaliśmy z koncertem po zdobyciu sławy i pieniędzy, bo wcześniej zaczynaliśmy tam karierę  grając w podejrzanych nocnych klubach. Złe było to, że pojawiło się dużo  duchów z przeszłości, ludzi, których niekoniecznie chcieliśmy znowu zobaczyć , takich którzy zostali naszymi najlepszymi przyjaciółmi w ciągu jednej nocy spędzonej na tabletkach Preludinu w 1960. jest rok 1966, przeszedłeś milion zmian, a tu nagle jeden z duchów zjawia się przed tobą.
Pierwszy koncert trasy The Beatles - do kraju po swoje nagrody  ściągnął ich muzyczny magazyn dla młodzieży "Bravo", by odebrali nagrody jako najlepszy zespół na świecie za rok 1965 - zagrali 23 czerwca w Circus-Krone-Bau w Monachium i wszyscy w zespole i wokół niego zgodnie byli co do tego, że koncert był fatalny. Jeśli nie liczyć krótkiego występu w maju na koncercie zwycięzców plebiscytu "New Musical Express" Beatlesi nie grali na żywo od sześciu miesięcy. Zamknięci w studiu przy pracy nad nowym, futurystycznym albumem nie myśleli o swoim wizerunku scenicznym i zdjęcia Roberta Whitakera pokazują ich w trakcie próby w garderobie jeszcze przed samym koncertem.

 

 

  
Na swoje trzy dni Beatlemanii w Niemczech ułożyli dziwny repertuar, który z niewielkimi modyfikacjami grali przez całą trasę. Szybkie taneczne kawałki były przeplatane wolnymi lub średnimi numerami, zapobiegając erupcjom entuzjazmu. Jedyną piosenką z 1966 był "Paperback Writer". 
Wyjazd na trasę do Niemiec miał być dla nich w pewnym sensie pewnego rodzaju powrotem do swoich korzeni, choć wszyscy wiedzieli, że przez swoją szaloną popularność nie będą mogli swobodnie pospacerować znanymi sobie ulicami w Hamburgu, odwiedzić stare kluby, gdzie rozpoczynali swoje kariery. To najbardziej wkurzało Johna i George'a, którym trasy doskwierały najbardziej. 
PAUL: Mieliśmy od dawna zaklepane granie, które należało uszanować. Spotkanie z naszymi starymi przyjaciółmi z Hamburga było dziwne. Czułem  się, jakbyśmy przemienili się w coś innego, a jednak nadal byliśmy tylko chłopakami. Zarówno "oni" jak i "my" wiedzieliśmy, że w międzyczasie staliśmy się sławni i że tak naprawdę  nie powinniśmy grać takiego koncertu jak ten.  Jednak było dobrze, pamiętam, że to był czadowy koncert. Nasi starzy przyjaciele, niemieccy gangsterzy wylali tej nocy wiele łez, panowała nostalgia za starymi czasami. Nie wiem, czy ten koncert był dobry od strony muzycznej, ale miło było wrócić tam po raz ostatni.
  Przyjazd zespołu wywołał w kraju masową histerię. Nic nowego. Wzorem magazynu "Bravo" o długowłosych muzykach "śpiewających w chórkach" zaczęły rozpisywać wszystkie media. Analizowano przyczyny tak szalonej popularności Anglików na całym świecie, o czym wiedziała niemiecka młodzież, ich rodzice już niekoniecznie. Co ciekawe, nie wszystkie niemieckie media wiedziały, że kilka lat wcześniej muzyczne szlify sławny zespół szlifował u nich w kraju, w portowym Hamburgu. Zaskoczenie co do zachowania Beatlesów było spore. Widok rozszalałych nastolatek kontrastował - jak donosił ze zdziwieniem "Münchener Abendzeitung" - z obrazem grupy, jaki dostrzegali nieodstępujący ich na krok reporterzy: 'czterej młodzieńcy po koncertach, wywiadach wycofują się do swoich apartamentów, gdzie słuchają muzyki i piją herbatę z mlekiem i cytryną. Dziennik "Mittag"donosił: "Beatlesi długo śpią, późno jedzą śniadanie, ich posiłki są bardzo proste. Niewiele jedzą, dużo piją. Ich śniadanie to herbata i płatki kukurydziane. Paul i Ringo jedli jajka na bekonie, John i George filety ze steków i sałatki. Kelnerzy przynieśli im 6 butelek Coca-Coli, 3 butelki whisky i kilkanaście Seven-up".
RINGO: Wydaje mi się, że Hamburg do dzisiaj się nie zmienił... Powrót tam w 1966 roku był dosyć nieprawdopodobny i świetny.
GEORGE: Johnowi podobał się ten powrót. Tempo było błyskawiczne, wtedy wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Dzień po koncercie mieliśmy lot do Tokio, dlatego po koncercie wywieziono nas z Hamburga do 'schlossa' - dużego zamku służącego za hotel -  w którym spędziliśmy noc...
  Po wyjeździe The Beatles histeria czy Beatlemania trochę opadła i wszyscy odetchnęli z ulgą. Jeden z krytyków napisał: "Ich włosy może są za długie, ale są bardzo zadbane. ich koszule może zbyt ekstrawaganckie, ale czyste. Ogólnie, lubię The Beatles".
  Ciekawe jest to, że Beatlesi wiedząc doskonale, że im większa publiczność tym większe wpływy do ich kieszeni, to po dwóch występach w Monachium Beatlesi udali się do Essen. Dlaczego wybrali to stosunkowo mało ważne miasto w Zagłębiu Ruhry? Berlin negocjował z Epsteinem o ich przyjazd, ale Beatlesi odmówili gry w miejscach masowych, takich jak stadion olimpijski czy Waldbühne, które mają odpowiednio 69 000 i 22 000 miejsc. Zamiast tego wystąpili dla 8000 fanów w mniejszej hali w Essen. 


   10 lat po koncertach The Beatles rockmani z Deep Purple będą używali wzmacniaczy o mocy 10 000 watów. W Niemczech Fab Four dysponowała tylko tymi przerobionymi ze 100 na 150 watów.
 Po koncercie w Hamburgu, dwa dni później po Monachium (trasa - Germany 1966: tutaj) zespół wrócił do Londynu, by stamtąd ruszyć do Japonii - wschodnim szlakiem powietrznym, którym przelecieli na biegunem północnym. Po lądowaniu na lotnisku w Tokio  muzyków natychmiast zgarnięto  do samochodu i w towarzystwie niezwykle silnej obstawy odwieziono do hotelu Hilton w centrum miasta. Tam doświadczyli niemalże aresztu domowego, bowiem z budynku wypuszczano ich wyłącznie na występy.
 

GEORGE: Pojechaliśmy w konwoju do miasta, gdzie umieszczono nas w apartamencie tokijskiego Hiltona i na tym się skończyło. Pozwolono nam wyjść z pokoju dopiero przed koncertem. Na ludziach, którzy nie pozwalali nam wyjść z hotelu zemściliśmy się tak, że zmusiliśmy ich do przyprowadzania do naszego pokoju różnych sprzedawców. Przynosili nam różne duże pudła pełne złotych kimon, jaspisów, lichtarzy, kadzidełka i różnych rzeźbionych rzeczy, które od nich kupowaliśmy. Pokażemy im! Chcieliśmy iść na zakupy.
   Tam, gdzie jechaliśmy zawsze trafialiśmy na jakąś demonstrację. Gdy byliśmy w Ameryce, akurat odbywały się zamieszki na tle rasowym. W Japonii były zamieszki studenckie oraz demonstracje przeciwko naszemu koncertowi w Budokanie, bo ta sala miała swój dobry klimat - była zarezerwowana do pokazów wschodnich sztuk walk. Tam aprobowano tylko przemoc i uduchowienie, ale nie muzykę pop.
RINGO: Największą zabawa w Tokio była punktualność. Japończycy mieli obsesję na punkcie czasu. Chcieli, żebyśmy wyszli z pokoju o 7.14, doszli do windy o 7.15 i 30 sekund, a winda zawiozłaby nas na dół w minutę i 8 sekund. Oczekiwano od nas punktualności. Nie wyszliśmy, kiedy do nas zapukali do drzwi. Totalnie zniszczyliśmy im plany i widzieliśmy wszyscy, jak oni dostawali szału, bo nie przeszliśmy korytarzem o 7.14 i 20 sekund! Wiedzieliśmy, co im robimy. Ale takie małe wypady, były dla nas jedyną rozrywką podczas tras koncertowych. Mogliśmy wychodzić z pokoju tylko wtedy, kiedy jechaliśmy na koncert.
 
 

   Beatlesi oczywiście buntowali się wobec tak srogiego reżimu - kilkukrotnie próbując uciec, żeby doświadczyć miasta, ale za każdym razem przyprowadzano ich z powrotem jak niesfornych dzieciaków. Nie zdawali sobie sprawy z poziomu wrogości towarzyszącej ich wizycie: rozmaite osobistości japońskiego establishmentu, poczynając od samego premiera, krytykowały zespół i oświadczały, że nie są godni występować w Nippon Budokan. Narastała fala "japońskiej ksenofobii" podsycana przez nacjonalistyczne grupy, nieprzychylnie wobec zespołu wypowiadali się wpływowi dziennikarze, a nawet promotor hali Budokan. Uczniom niektórych tokijskich szkół przykazano, bu nie chodzili na koncerty, a także próbowano powstrzymać młodych Japończyków przed grą na gitarach elektrycznych, obawiając się, że muzyka rockowa zrobi z nich przestępców i chuliganów.
 

 
Być może pamiętając o swojej roli ambasadorów, muzycy zachowywali się z szacunkiem  i odpowiadali na pytania zadawane w czasie rytualnej konferencji prasowej. Zapamiętano ją ze względu na ważną wymianę zdań, w której John Lennon w końcu nie zastosował się do instrukcji Briana Epsteina, by nie zapuszczać się na żadne kontrowersyjne terytorium. Zapytany o wojnę w Wietnamie odparł: "No tak, myślimy o niej codziennie, nie zgadzamy się na nią i uważamy, że jest złą". Więcej o pobycie zespołu w Kraju kwitnącej Wiśni - tutaj).
 


 
 3 lipca The Beatles polecieli na Filipiny, na  swoją najbardziej "nieprzyjemną trasę". Choć na lotnisku witał ich 50-tysięczny tłum, co sugerowało miły pobyt, było zupełnie inaczej. Zagrali tam dwa chaotyczne koncerty na stadionie piłkarskim Rizal Memorial dla około 80 000 widzów. Następnego dnia czekała ich spora niespodzianka. Lokalna sieć telewizyjna nadawała materiał z oficjalnego przyjęcia wydanego na ich cześć przez Imeldę Marcos, pierwszą damę kraju, na którym Beatlesi nie pojawili się. Gazety były pełne nagłówków w stylu "Imelda wystawiona! Pierwsza dama nie doczekała się na kudłaczy". Pisano, że Beatlesi "napluli w twarz pierwszej rodziny". Media przedstawiają to jako wyraźny afront Anglików, a kiedy w telewizji Brian Epstein próbuje wytłumaczyć zespół pojawiają się zakłócenia w odbiorze. Zespół bawił po koncercie na specjalnym przyjęciu na jachcie dla bogatych i wpływowych mieszkańców stolicy i zwyczajnie o niczym nie wiedział. Impreza zakończyła się o 4 rano, no a Beatlesi i tak zawsze spali prawie do południa, gdy Imelda Marcos o 11.15 (4 lipca) wraz ze swymi dziećmi ((Irene, Imee i Bongbong) z grupą około 300 synów i córek członków swego sztabu, rządu czekali z niecierpliwością na sławnym muzyków.
PAUL: Następnego dnia ktoś przyniósł gazetę, w której na pierwszej stronie był ogromny tytuł: BEATLESI LEKCEWAŻĄ PREZYDENTA. O rany! Pomyśleliśmy: "Wcale tego nie chcieliśmy. Powiemy, że przepraszamy". Mieliśmy tego dnia odlecieć z Manili i gdy opuszczaliśmy hotel, wszyscy w recepcji zachowywali się opryskliwie... Pamiętam, że kiedy wróciliśmy , jakiś dziennikarz zapytał George'a: "Podobało ci się?". On na to: "Gdybym miał bombę atomową, poleciałbym tam i ją na nich zrzucił".
 
Na Briana Epsteina spadło nieoczekiwanie wezwanie do odprowadzenia podatku od zagranych dwóch koncertów - co było jawnym aktem wymuszenia, któremu towarzyszyły groźby i fizyczna przemoc - a zespół wraz z obsługą trasy nie otrzymali pomocy przy załadunku sprzętu i bagaży. Na lotnisku wszyscy padli ofiarami brutalnego ataku. Chociaż muzyków udało się osłonić przed najgorszym, to ich współpracownicy mieli mniej szczęścia: Epsteina kopnięto w krocze i uderzono pięścią w twarz, a ich asystenta Mala Evansa skopano po żebrach. nawet kiedy udało im się wsiąść do samolotu, start się opóźnił, ponieważ dwóm osobom z ekipy kazano wysiąść pod pretekstem niezgodności danych w paszportach. Kiedy wreszcie udało się wystartować, całe "beatlesowskie" towarzystwo "wybuchnęło aplauzem".
Najbardziej poszkodowany był Brian Epstein. Po powrocie do Wielkiej Brytanii natychmiast przewieziono go do szpitala z gorączką gruczołową. Jak pisał do Dereka Taylora 25 lipca, był "uziemiony". Dziękował Taylorowi za jego artykuł do "Disc and Music Echo" o "cholernych Filipinach" i dodawał: "Udało mi się skombinować egzemplarz 'Zabawy w wojnę' do obejrzenia w domu w weekend i trudno mi opisać, jak jestem pod wrażeniem tego filmu".
 
RINGO: Wydawało się nam, że wsadzą nas do więzienia, bo w tamtych czasach była to dyktatura, a nie demokracja. W dyktaturze, bez względu na to kim jesteś, tracisz swoje prawa... Był to mój pierwszy i ostatni pobyt w Manili.

JOHN: Po prostu nie będziemy już nigdy jeździć do takich domów wariatów. 
GEORGE MARTIN: Gdy wyjechali z tego kraju, powiedzieli: "Nigdy więcej! To koniec!" Oznajmili Brianowi, że nie będą już koncertowali. A on na to: "Chłopcy, przykro mi, ale mamy coś zafiksowane na stadionie Shea. "Jeśli to odwołamy, stracicie milion dolarów". No i zagrali na stadionie Shea.
GEORGE: Zamierzamy dać sobie parę tygodni na powrót do zdrowia, zanim pojedziemy zebrać łomot od Amerykanów.
 
  •   O wizycie zespołu na Filipinach czytaj: tutaj
 
Po powrocie do kraju Beatlesi mają co opowiadać
 
 Cztery dni później, wybuchła druga mina z czasów marcowego urlopu zespołu. "Afera Jezusowa The Beatles" lub inaczej nazywana "Beatlesi bardziej popularni od Jezusa". O tym w następnym poście, choć już opisywałem ją tutaj na blogu
 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz